niedziela, 8 maja 2011

XV. Początki malarstwa

Byłam u mojego brata. Powiedział, że poznał miejscowego malarza, który był pod wrażeniem jego malarstwa. Zaproponował mu nawet wspólną wystawę w SOK-u, co wcale mnie nie zdziwiło. Mój brat potrafił "wyczarować" dosłownie wszystko. Zresztą miał dar widzenia nie tylko tego, o czym się powiedziało, ale przede wszystkim tego, co nie było widoczne dla innych. Wystarczyła jakaś nierówna faktura, ot, choćby porzucony w łazience w nieładzie ręcznik albo mozaika na podłodze, a on już dostrzegał tam jakieś postaci, zwierzęta czy rzeczy... Wszystko, co było w zasięgu jego wzroku, ożywało... Podziwiałam u niego ten dar... Podobały mi się również jego nowe obrazy.
Poprosiłam, żeby namalował coś dla mnie do mojego nowego mieszkania. Chętnie się zgodził. Obiecałam, że kupię wszystkie potrzebne materiały oprócz blejtram, ponieważ nie było to możliwe w tak małej mieścinie w tamtych czasach. Krosna trzeba było zamówić u stolarza, a na gotowe już  naciągnąć szare płótno. To z kolei wymagało zagruntowania -  najpierw rozgotowanym klejem kostnym, a po wyschnięciu cienką warstwą białej emulsji.
Kiedy wszystko przygotowałam, powiadomiłam go. Zjawił się o umówionej porze i powiedział coś w rodzaju:
Sorry, siostra, nie mam czasu, namaluj sobie sama.
Jak to sama? Przecież ja nie umiem malować...
Umiesz, umiesz, tylko nie wiesz, że umiesz. Dasz sobie radę. Piszesz poezję to i namalować potrafisz. Pokażę ci jak się używa farb. A tu masz kartkę pocztową z kwiatami na wzór. Jutro wrócę, to sprawdzę, jak namalowałaś.
A jak zepsuję? spytałam.
Nie ma takiego obrazu, którego nie można byłoby zepsuć, ale i nie ma takiego obrazu, którego nie można byłoby naprawić. Nie bój się. W razie czego, poprawię. Powodzenia! I już go nie było.


Postanowiłam spróbować. To było zbyt kuszące doświadczenie, żeby z niego zrezygnować.
Zostawił mi jakąś rosyjską malutką karteczkę, na której widniały białe chryzantemy. Wzięłam się więc do pracy.
Rano obraz był ukończony: niewyraźne kwiaty w małym wazoniku i trochę pustawe tło z lewej strony.
Wieczorem "wpadł " mój braciszek. Popatrzył na moje pierwsze "dziełko" i powiedział:
Super, siostra, masz talent...
Naprawdę ci się podoba? spytałam.
Tak, tylko tutaj przydałoby się jakieś szklane naczyńko.
Wziął cienki pędzel, trochę białej farby i na moich oczach w ciągu paru minut namalował szklany kieliszek z błyszczącym brzeżkiem... Byłam pełna podziwu: żeby tak szybko i  kunsztownie namalować szkło, trzeba było być mistrzem. Przede mną była bardzo daleka droga...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz